Robert Barys pracownik Starostwa Powiatowego w Tarnowie, na co dzień zajmujący się projektami unijnymi i współpracą międzynarodową oraz prezes Fundacji PRODRIVER, zajmującej się promowaniem bezpieczeństwa na drodze - udowadnia, że nie trzeba wyjeżdżać za granicę, by przeżyć przygodę i zobaczyć wspaniałe krajobrazy.
Z Robertem Barysem, miłośnikiem dwóch wakacyjnych kółek, rozmawia Jerzy Zabawa.
Już za parę dni, za dni parę, weźmiesz... rower swój i gitarę? Skąd pomysł na niezapomniany urlop na rowerze?
- Wszystko zaczęło się od lektury książki Henryka Atemborskiego „Rowerem dookoła Europy”: autor, w wieku 75 lat przemierzył Europę na rowerze, co zajęło mu rok. Zainspirowany jego historią zapragnąłem zorganizować sobie wyprawę rowerową, taką wielodniową, z noclegami poza domem, pozwalającą mi poznać nowe miejsca, których w Polsce jeszcze tak wielu nie zwiedziłem.
Wybrałeś rower jako środek podróżowania, dlatego, że daje on pełną wolność i niezależność?
- Od kilku miesięcy dojrzewał u mnie pomysł wyprawy rowerowej. Dotychczas wyjeżdżałem na tygodniowe wyprawy motocyklowe (głównie Hiszpania i Portugalia), ale to jednak zupełnie inna sprawa. Dużo jeżdżę na rowerze, przez cały rok, na ile tylko pozwala pogoda, ale nigdy nie uczestniczyłem w wyprawie z bagażami, z nastawieniem na spędzenie wielu dni w trasie: chciałem żeby ta pierwsza była wyjątkowa. I stwierdziłem w końcu, że spróbuję spiąć wszystko w jedną całość i przemierzyć całą Polskę podczas jednej wyprawy: około 2600 km, wzdłuż zewnętrznych granic kraju, co wg moich planów powinno mi zająć około miesiąca.
Jak wyglądał początek przygody, co było najważniejszą i niezbędną rzeczą podczas przygotowań?
Ze względu na skalę przedsięwzięcia (dość wymagające tempo i długi czas) postanowiłem jechać solowo, tylko na niektórych odcinkach dołączali do mnie znajomi. Zacząłem kompletować ekwipunek, spędziłem wiele godzin na rozmowach z osobami podróżującymi na rowerze, przeczytałem kilka relacji z tego typu wypraw i przez około miesiąc poprzedzający wyjazd zacząłem przygotowywać się fizycznie poprzez kilkugodzinne treningi na okolicznych trasach, głównie w wymagającym terenie pagórkowatym na południe od Tarnowa – tj. okolice Szczepanowic czy Tuchowa. Rower którym się poruszałem to zwykły 20-letni „góral” na 26 calowych kołach, dość ciężki (około 15 kg) i wiedziałem, że nie jest to idealny sprzęt do pokonywania tak wielu kilometrów w takim czasie jaki sobie założyłem, ale ufałem w jego prostą i trwałą konstrukcję sprawdzoną przez lata podczas wielu jednodniowych wypadów. I chciałem się przekonać, że można czerpać radość z jazdy na takim sprzęcie bez konieczności inwestowania dużych kwot w drogi i nowoczesny.
Dużo czasu poświęciłeś na kompletowanie niezbędnego sprzętu, kładąc spory nacisk na serwis rowerowy oraz ekwipunek, a także zabranie odpowiedniej odzieży na trasę?
- Zadbałem o jego serwis (wymiana napędu, linek, hamulców) i założyłem dodatkowy wspornik na kierownicę skonstruowany przy pomocy przyjaciela, dzięki któremu mogłem zmieniać pozycję i na długich prostych jechać w komfortowej wyprostowanej pozycji. Do roweru przytroczyłem wodoodporne sakwy ze sprzętem o wadze około 25 kg, więc całość ważyła około 40 kg i bardzo szybko przekonałem się, że jazda z takim ciężarem jest dla mnie zupełnie nowym wyzwaniem z jakim nigdy wcześniej się nie mierzyłem. Wiozłem ze sobą podstawowy sprzęt do biwakowania (materac, namiot, śpiwór, palnik gazowy z butlą), ubrania (ubranie rowerowe na ciepłe i zimne dni, przeciwdeszczowe, kilka sztuk bielizny), apteczkę, zestaw naprawczy do roweru (w tym zapasowa dętka), zapas jedzenia na kilka posiłków (płatki owsiane, ryż, suszone owoce) i suplementy (magnez, potas, żelazo, elektrolity), sprzęt fotograficzny, ładowarki i powerbank. Zwykle codziennie rano do tego dokupywałem butelkę wody i soku jabłkowego, czyli dodatkowe 2,5 kg.
Trasa wyprawy jest jedną z pierwszych kwestii, o której myślimy, kiedy zaczynamy wyobrażać sobie podróż. jak wyglądało to u Ciebie?
Po trzech dniach jazdy po 120-150 km/dzień stwierdziłem, że muszę zmienić strategię chcąc ukończyć wyprawę: takie tempo było dla mnie zabójcze i bardzo szybko poczułem, że mimo ambicji i chęci organizm nie jest w stanie znieść takiego wysiłku, dlatego zaaplikowałem sobie dzień odpoczynku na regenerację i postanowiłem przynajmniej przez pierwszych kilka dni jechać nie więcej niż po 50-60 km/dzień, żeby organizm miał czas przywyknąć do takiego wysiłku z postanowieniem żeby próbować stopniowo wydłużać dystanse. Nawet gdybym miał nie pokonać całej trasy chciałem przede wszystkim czerpać przyjemność z jazdy, mieć czas na zwiedzanie i przede wszystkim nie robić nic kosztem własnego zdrowia i bezpieczeństwa. Postanowiłem też pozbyć się części ekwipunku (namiot, butla z gazem) żeby odciążyć rower i postawić głównie na noclegi pod dachem, które rezerwowałem na kilka dni wprzód. I to okazało się strzałem w dziesiątkę: po pokonaniu tego kryzysu stwierdziłem, że mięśnie zaczynają się przyzwyczajać i mogę pozwalać sobie na wydłużanie codziennych dystansów.
Co było najlepsze, jakie miejsca najbardziej zapadły Ci w pamięci, gdzie warto pojechać, co zaskoczyło najbardziej...
W sumie spędziłem w trasie 32 dni, od 15.06 do 17.07, z czego 3 dni dałem sobie na całodzienny odpoczynek w różnych momentach podróży – głównie w trakcie pierwszych 2 tygodni, a od Gdańska (około połowa mojej trasy) byłem w stanie jechać codziennie około 80- 90 km bez potrzeby wolnego dnia. Podsumowując wychodzi, że średnio jechałem około 90 km/dzień. Wytyczyłem sobie trasę przez Ścianę Wschodnią i (odwiedziłem m.in. Leżajsk, Zamość, Siemiatycze, Bielsk Podlaski, Plutycze, Augustów, okolice Białegostoku), Mazury (Giżycko, Wilczy Szaniec, Zamek w Tykocinie, okolice Ełku, Elbląg), Bałtyk (Stegna, Trójmiasto, Ustka, Darłowo, Mielno, Niechorze), Zachodnią Polskę (Stargard, Gorzów Wlkp, Leszno, Rawicz, Wrocław) i Południe (Opole, Śląsk, Małopolska).
Ludzie są naprawdę dobrzy... przekonałeś się w swojej podróży o ogromnej ludzkiej dobroci, byłeś zaskakiwany bezinteresownymi gestami zupełnie przypadkowych osób…
- Poznałem wielu fantastycznych ludzi – którzy z zaciekawieniem pytali o moją wyprawę, bezinteresownie proponowali oprowadzenie po swoim mieście czy poczęstunek; spotkałem wielu rowerzystów, którzy jechali ze mną przez wiele odcinków i wspierali mnie na trasie i śledzili moje postępy do końca wyprawy za pośrednictwem relacji na fB. Mam wielki szacunek do napotkanych kierowców, którzy cierpliwie jechali za mną kiedy nie było możliwości wyprzedzania i pozdrawiali widząc z jakim wyzwaniem się mierzę. W małych miejscowościach gdzie nie było możliwości zakupu kawy wielokrotnie panie ze sklepów bezinteresownie częstowały mnie kawą zrobioną specjalnie dla mnie na zapleczu. Z perspektywy roweru miałem okazję dotrzeć do miejsc, do których nigdy wcześniej nie miałbym czasu czy ochoty zajrzeć podczas podróży samochodem.
Podczas wyprawy rowerowej całymi dniami jesteśmy wystawieni na oddziaływanie zjawisk atmosferycznych – stuprocentowo zależni od tego, co na niebie, z nieba, w powietrzu…
Pogoda generalnie mi sprzyjała (na szczęście dobrze znoszę upały), choć zdarzył się jeden deszczowy i zimny tydzień – mimo to udało mi się ustrzec przed przeziębieniem. Przyjechałem bez żadnych kontuzji, w lepszej formie niż kiedy wyruszałem, o parę kilogramów lżejszy (choć starałem się dobrze odżywiać) i bogatszy o mnóstwo nowych doświadczeń: nauczyłem się m.in. że nie warto zawsze zostawiać swoje marzenia na jutro oraz że w naszym organizmie
drzemią ogromne możliwości, z których nie zdajemy sobie spraw dopóki ich nie uruchomimy.
Rzeczy, których nie polecasz robić, a które sami namiętnie praktykujemy podczas swojej podróży rowerem, to…
- Podczas takiej wyprawy trzeba się pilnować, aby wskutek zmęczenia czy pośpiechu nie popełnić błędów, które mogą skutkować upadkiem czy wypadkiem: np. nie wykonywać pośpiesznie manewrów jak zmiana pasa ruchu czy kierunku jazdy bez czytelnego sygnalizowania swoich zamiarów innym użytkownikom drogi, adaptować prędkość i technikę jazdy do panujących warunków (uwaga na wjazdy/zjazdy z krawężnika czy przejazd przez torowisko). Trzeba zadbać o to, aby być maksymalnie widocznym (odzież w jaskrawym kolorze, z elementami odblaskowymi, oświetlenie roweru). Nie warto ufać w 100% że wszyscy kierowcy zawsze nas dostrzegą czy udzielą pierwszeństwa tam gdzie powinni - należy zachowywać stale czujność i zasadę ograniczonego zaufania.
Marzenia to inaczej cele, które trzeba spełniać?
Tak - Przeżyłem fantastyczną przygodę, cieszę się niezmiernie, że udało mi się szczęśliwie i bez przykrych przygód (nie licząc trzech „kapci” jednego dnia) dotrzeć do celu. Na żadnym odcinku nie korzystałem z udogodnień (transport publiczny czy „podwózka” – choć trafiały mi się takie propozycje). Codziennie byłem w kontakcie telefonicznym z bliskimi i przyjaciółmi, dzięki czemu byli o mnie spokojniejsi, a mnie czas szybciej płynął.
Jako założyciel i prezes Fundacji PRODRIVER zajmującej się od lat promowaniem bezpieczeństwa na drodze udowodniłeś, że zachowując ostrożność, pokorę i wyobraźnię, dbając o swoją widoczność i będąc przyjaźnie nastawionym do innych, można bezpiecznie przejechać Polskę na rowerze...
- I że sport to zdrowie, pod warunkiem, że umiemy obserwować swój organizm i nie przekraczać pewnych naturalnych granic poza które czasem chce nas wyprowadzić nadmiar ambicji. O tym zresztą będę chciał coś więcej napisać, bo jednym z pomysłów jaki zrodził się u mnie po tej wyprawie jest napisanie poradnika, w którym będę chciał podzielić się z innymi rowerzystami swoimi doświadczeniami. A jako wieloletni pracownik Starostwa Powiatowego w Tarnowie po powrocie do Ziemi Tarnowskiej stwierdziłem po miesiącu podróży i odwiedzeniu wielu fantastycznych miejsc, że powiat tarnowski jest najpiękniejszy. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.