– Wyjazd za granicę był dla mnie naturalną konsekwencją poprzednich dwóch wypraw po Polsce. Jeżeli przejechałem Polskę dookoła wzdłuż zewnętrznych granic i wzdłuż: od gór po morze, to pomyślałem, że Polskę chyba już przejechałem na tyle, na ile chciałem. Teraz pora na jakieś nowe wyzwania, więc zagranica. Norwegia jest takim tematem, który chodził za mną już od kilku lat. Już właściwie kilka lat temu myślałem o niej. Tym bardziej że mam tam kuzyna, który mnie zapraszał i już kilka razy przekładałem wizytę. Z drugiej strony Norwegia to piękne, surowe krajobrazy, które rzeczywiście od kilku lat za mną chodziły – mówi Robert Barys, rowerzysta z Tarnowa.
Czerwcowa wyprawa do Norwegii wiązała się z nieco innym przygotowaniem niż dwie poprzednie. Jak podkreśla Robert Barys, podstawą ze względu na ukształtowanie terenu jest bardzo dobre przygotowanie fizyczne.
– W Norwegii zrobiłem ponad 550 km. Warto zaznaczyć, że poruszałem się głównie po terenie górzystym. Wychodziło mi blisko 1000 m przewyższeń dziennie. W ciągu tych 5 dni miałem blisko 4 km podjazdów. Trzeba pamiętać, że jazda rowerem w Norwegii to jazda po górach i na to trzeba się przygotować zarówno pod kątem fizycznym jak i planując noclegi. To kraj bardzo mało zaludniony, gdzie znalezienie noclegu jest dużym wyzwaniem. Planując wyprawy w Norwegii bez namiotu, trzeba to uwzględnić, bo czasami można przejechać kilkadziesiąt kilometrów bez znalezienia jakiegokolwiek miejsca do spania. Także z tego względu musiałem kilkakrotnie swoją trasę modyfikować – zaznacza Robert Barys, rowerzysta z Tarnowa.
Jeżdżąc na wyprawy samotnie, trzeba mieć świadomość, że mogą pojawić się sytuacje, kiedy można liczyć tylko na siebie.
– Staram się zawsze przygotowywać w taki sposób, żeby minimalizować ryzyko. Począwszy od sprzętu. Zawsze serwisuje rower w profesjonalnym serwisie, gdzie znają się na tym najlepiej. Żeby to ryzyko sprzętowe zminimalizować. Po drugie, żeby móc na siebie liczyć dużo jeżdżę. Fizyczne przygotowanie jest tak naprawdę kluczowe w tym wszystkim, bo co z tego, że mielibyśmy dobrze przygotowany rower jeżeli zabrakłoby nam sił – tłumaczy Robert Barys, rowerzysta z Tarnowa.
Po przejechaniu pierwszej trasy Robert Barys zmienił rower z górskiego na hybrydowy. Są jednak elementy wyposażenia, które niezmiennie ma ze sobą w trakcie każdej z podróży. To oczywiście kask chroniący głowę nie tylko podczas upadku, ale też w upalny dzień od słońca, a także ubrania termoaktywne i przeciwdeszczowe.
– W rowerze mam miejsce na sakwy. Ważne jest to, żeby były wodoszczelne. Musimy być przygotowani na różne warunki, również na deszcz, czasami na cały dzień, więc to bardzo ważne, żeby mieć suche rzeczy. Bidon, o który trzeba zawsze dbać, żeby mieć go czym napełnić. Komin po to, żeby w upalny dzień nie spiekło mi szyi karku, a w chłodny dzień doskonale chroni przed zimnem i spodnie ze specjalną silikonową wkładką, że by uchronić cztery litery przed trudami godzin jazdy i pedałowania – mówi Robert Barys, rowerzysta z Tarnowa.
Jak sam mówi, ma szczęście na wyprawach do ludzi i miejsc. Z ostatniej wyprawy Robert Barys opowiedział nam kilka historii.
– Musiałem wstać o 3 nad ranem, żeby zdążyć na jedyny tego dnia (i każdego zresztą) prom, który odpływa ze Stavanger do Bergen o 7 rano. Na miejscu trzeba być jednak 2 godziny wcześniej. W związku z tym jazda o 3 nad ranem przez zupełnie obce miasto ze świadomością, że mamy tego czasu tak na styk, niekoniecznie jest najprzyjemniejsza. Ciekawostką jest to, że Norwegia, jest krajem, gdzie robi się ciemno dopiero o 23, a już o wpół do 3, czyli wtedy kiedy wstałem, żeby zdarzyć na prom, jest już jasno. W górach gdzie spotykałem stada owiec, proszę sobie wyobrazić, że za każdym razem poruszały się prawidłową stroną jezdni. Nie wiem jak Norwegowie to wypracowali, ale zawsze poruszały się dobrą stroną. - relacjonuje Robert Barys, rowerzysta z Tarnowa.
Robert Barys planuje już następną wyprawę na kolejny rok. Ze względu na organizację urlopu będzie to także wyprawa tygodniowa. Tym razem na Lazurowe Wybrzeże we Francji.