Na początku lutego Paweł Kośnik wraz z całą rodziną wyjechał na tydzień w Tatry. - Jak wyjeżdżaliśmy w góry, to tylko w polskie Tatry. To było nasze ulubione miejsce – opowiada pan Paweł. Droga z Warszawy minęła im spokojnie. Wypoczynek zaczął się wspaniale. - Kiedy przyjechaliśmy była piękna, słoneczna pogoda. Dzieci zjeżdżały na nartach, a my z żoną się przechadzaliśmy. Cieszyliśmy się odpoczynkiem. Następnego dnia, zgodnie z prognozami, zmieniła się pogoda. Na śniadaniu powiedziano nam jednak, że wyciągi funkcjonują normalnie. Znajomi wyjechali nieco wcześniej, my dojechaliśmy później. Teraz myślę, że może gdybym zbierał się wolniej, uniknęlibyśmy tego wszystkiego – zastawia się pan Paweł.
Rodzinie w zimowym wyjeździe towarzyszyła grupa przyjaciół. Córka Klara, zaprosiła swoją najbliższą przyjaciółkę razem z rodzicami. - Nie wyjęliśmy nawet nart z samochodu. Żona i córki wysiadły, ja rozmawiałem przez telefon. Pamiętam doskonale moment, gdy kończąc rozmowę zobaczyłem unoszący się nienaturalnie dach, który po chwili jak lotnia leciał w kierunku mojego samochodu – wspomina mężczyzna i dodaje: W ogóle nie przyszło mi do głowy, że ten dach je zabrał. Dopiero jak wysiadłem z samochodu, kątem oka zobaczyłem leżącą osobę. To była moja żona. Leżała bez ruchu, obok leżała starsza córka. Dwa metry dalej leżała druga córka, też bez ruchu.
„Starałem się, by Paweł na to nie patrzył”
Przyjaciel rodziny, Igor Ostalski, był świadkiem całej tragedii. Lecący dach otarł się o jego głowę. W ostatniej chwili padł na ziemię. - Starałem się Pawła odciągnąć, żeby tego nie widział. Tego widoku nie da się zapomnieć. Razem z ratownikami i policjantami staraliśmy się Pawła uspokoić, podać mu leki, ale udało się to dopiero po kilkudziesięciu minutach – wspomina.
Żona i młodsza córka pana Pawła zginęły na miejscu. Starsza córka, kilka godzin później zmarła w szpitalu. - Podbiegłem do żony, próbowałem ją cucić, ale nie reagowała. Próbowałem ją reanimować, za chwilę ktoś do mnie dobiegł i mi pomógł. Kiedy próbowałem wdmuchnąć powietrze do jej ust, poleciała z nich krew. Wiedziałem, że to koniec – wspomina pan Paweł i dodaje: Żona i młodsza córka zostały w tych workach. Starszą zawieźli do szpitala do Nowego Targu, w stanie bardzo ciężkim. Zmarła po południu, miała tak poważne obrażenia wewnętrzne, że nie udało się jej uratować.
15-letnia Klara i 21-letnia Wiktoria były bardzo lubianymi, wesołymi dziewczynami. - Wiktoria była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Podobnie myślała, czuła. Uśmiech nigdy nie schodził jej z twarzy, nawet gdy spała. Była wyjątkowo wesołą osobą, miała do siebie dystans - opowiada Magdalena Wróblewska, przyjaciółka.
- Kiedy Klara wracała ze szkoły, często mówiła mi, że mnie kocha. To była moja najmłodsza wnuczka. Pięknie śpiewała, jej głos rozchodził się po całym domu. Bardzo tego teraz brakuje - opowiada Zofia Juchniewicz, babcia.
Sprawą śmierci żony i dwóch córek pana Pawła zajmuje się prokuratura. Śledczy próbują odpowiedzieć na pytanie, kto odpowiada za tą tragedię. - Cały czas wydaje mi się, że to zły sen. W końcu się obudzę, zobaczę je i to się skończy. Niestety, zdjęcia z pogrzebu uświadamiają mi, że to się stało i nie wiem jak z tym dalej żyć. Wszyscy podkreślają, że czas leczy rany, ale ja nie wiem, jak to ma się zagoić i jak mam bez nich żyć - kończy pan Paweł.
Uwaga! TVN: Zerwany dach zabił mu żonę i córki. „Nie wiem, jak mam bez nich żyć”
Podmuch wiatru zerwał drewniany dach z budynku wypożyczalni nart. Konstrukcja uderzyła w idących po parkingu ludzi. W tym tragicznym zdarzeniu pan Paweł stracił żonę i dwie córki. Po raz pierwszy zdecydował się opowiedzieć o dniu, który na zawsze zmienił jego życie.
- 21.05.2020 20:11 (aktualizacja 20.08.2023 13:18)