Zmiany wprowadzane od kilu miesięcy przez RPP to sposób na walkę z inflacją, która w styczniu wyniosła 9,2 procent.
Eksperci oceniają, że dane z lutego (zostaną podane za kilka dni) będą jeszcze gorsze. Spodziewają się 2-cyfrowego wskaźnika, czyli co najmniej 10 procent. Dziś jednak nie tylko inflacja jest zmartwieniem Rady Polityki Pieniężnej. Do tego problemu doszedł kolejny – słaba pozycja złotówki na międzynarodowym runku walut. To oczywiście efekt wojny Rosji z Ukrainą.
Dolar amerykański kosztuje teraz ponad 4,5 zł. Za euro trzeba zapłacić 4,9 zł, a za franka szwajcarskiego 4,8 zł.
Dlatego wtorkowa podwyżka stóp procentowych była bardziej niż pewna. Zostało tylko pytanie – na jak poważny krok zdecyduje się Rada.
We wtorek po południu okazało się, że RPP podniosła stopy do poziomu 3,5 proc z dotychczasowego 2,75 procent. To najwyższa podwyżka od ponad 20 lat i jednocześnie najwyższy poziom stóp od 9 lat.
Oznacza to także, że automatycznie wzrasta oprocentowanie kredytów, a osoby które spłacają np. zobowiązania hipoteczne, co miesiąc oddadzą bankom jeszcze więcej.
Trzeba jednak dodać, że mimo iż nowe wartość stóp zaczynają funkcjonować od razu, to kredytobiorcy odczują zmiany za jakiś czas. Za trzy miesiące lub pół roku – zależy to od aktualizowania harmonogramu spłat zobowiązań, co jest zapisane w umowach kredytowych.
Wszystko wskazuje na to, że to nie koniec podwyżek. Dzień przed decyzją rady państwowa Komisja Nadzoru Finansowego powiadomiła banki, żeby udzielając nowych kredytów, nie stosowały do kalkulacji obecnych wskaźników, ale znacznie wyże. Mowa jest o stopie 7,75 procent.
Co to oznacza? Że wiele osób starających się o pieniądze ich nie otrzyma. Bankowcy – stosując wysokie wskaźniki – wiedzą, że ludzi na spłatę zobowiązań nie będzie stać.
Już z końcem stycznia serwis businessinsider.pl alarmował, że po dotychczasowych decyzjach RPP zdolność kredytowa wielu osób spadła o 30 procent. To znaczy, że mogą pożyczyć o jedną trzecią mniej pieniędzy niż jeszcze kilka miesięcy temu.