Tuż przed świętami, 31-letnia pani Urszula, matka 8-letniej Oli i 3-letniego Bartka, wychodząc rano z domu, znalazła paczkę. Wróciła i otworzyła ją w kuchni. Okazało się, że w pakunku była bomba. Nastąpił wybuch. Kobieta i jej dzieci przetransportowani zostali do szpitala. Zaczęła się walka o ich życie.
- Obrażenia zagrażały życiu 31-latki. Chodzi o obrażenia jamy brzusznej z dużym krwotokiem, uszkodzenia dotyczące narządów wewnętrznych. Miała też obrażenia oczu, a przede wszystkim oparzenia dotyczące twarzy, trudne do oceny. Na początku obawiano się, że chora nie będzie widziała – opowiada lek. med. Antoni Ciach, dyrektor ds. lecznictwa Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
- Kontakt z paczką miały przede wszystkim ręce kobiety. W jej prawej ręce, w obrębie przedramienia, doszło do rozerwania. Jeżeli chodzi o lewą rękę, to udało się częściowo zachować funkcję chwytną i dotykową. Został kciuk i piąty palec – dodaje lek. med. Antoni Ciach.
Z kolei dzieci pani Urszuli miały w ciele liczne odłamki po bombie, dziewczynka złamaną rękę, uszkodzoną dłoń, a głęboko w skórze na twarzy pozostały liczne ślady po materiale wybuchowym.
Po jakimś czasie dzieci wróciły do domu, a ich matkę wybudzano ze śpiączki.
- Wybudzali ją pomału, było ciężko. Ale z każdym dniem coraz bardziej wracała jej świadomość. Pytała o dzieci i mamę – wspomina pani Agnieszka, siostra pani Urszuli.
Powrót do bliskich
Po prawie miesiącu od wybuchu zapadła decyzja o wypisaniu kobiety ze szpitala. Pani Urszula wróciła do domu, do miejsca, gdzie ostatni raz widziała rodzinę.
- Jadąc do domu, bałam się, ale czułam też radość, że zobaczę dzieciaki. Ola też była zestresowana, Bartuś też nie mógł się przemóc. Ale jest już coraz lepiej, dzieci muszą się przyzwyczaić do nowej mamy – mówi pani Urszula. I dodaje: - Córka, jeszcze w szpitalu, powiedziała mi piękne słowa; „Mamo, nie ważne jak wyglądasz i tak cię kocham. Jesteś dla mnie piękna i damy sobie radę”. Nic więcej nie potrzeba.
Eksplozja
31-latka dobrze pamięta feralny poranek.
- Ola ubierała buty, ja już byłam ubrana, za chwilę miałyśmy wychodzić. Zobaczyłam, że na progu leży paczka, a że też zamawiałam paczkę, pomyślałam, że ze względu na sezon przedświąteczny kurierzy jeżdżą do późna i któryś mógł zostawić paczkę na progu – opowiada pani Urszula.
Kobieta wzięła pakunek i zaniosła go do kuchni.
- Rozpakowałam i ukazała się kasetka. To mnie nie tyle zaniepokoiło, co zdziwiło. Przekręciłam kluczyk, nie chciała się otworzyć. To mało myśląc, wzięłam nóż i podważyłam. Najpierw był huk, potem eksplozja. Zasłoniłam Olę swoim ciałem i tyle. Potem pamiętam, jak leżałam na podłodze. Nic nie widziałam, nic nie czułam. Miałam tylko w głowie, że to mój koniec, że już mnie nie będzie. Pamiętam, że mama się nade mną nachyliła i powiedziałam: „Mamo, dobij”. To było straszne – relacjonuje.
- Zdałam sobie pytanie, o co chodzi. Po co to? W pewnym momencie wiedziałam już mniej więcej, kto mógł to zrobić. Ale co ja już mogłam na tej podłodze? – dodaje pani Urszula.
Areszt dla byłego partnera
Dwa dni przed wyjściem pani Urszuli ze szpitala aresztowany został Błażej K., były partner kobiety, ojciec 3-letniego Bartusia. Mężczyźnie postawiono zarzuty usiłowania zabójstwa pani Urszuli i jej dzieci.
– Mamy zabezpieczone ślady, które mogą świadczyć o tym, kto mógł podłożyć tę paczkę. To był ładunek skonstruowany samodzielnie, wskazujący na to, że osoba, która go zrobiła, miała jakieś pojęcie na temat konstruowania, bądź wiedzę techniczną – mówi Ewa Antonowicz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Błażej K. pracował jako kierowca w Niemczech. Policja w trakcie śledztwa obserwowała go i czekała aż wróci do Polski. Mężczyzna został zatrzymany na granicy w Zgorzelcu.
- Zatrzymanie odbyło się przy wykorzystaniu doświadczonych policjantów ze służby kontrterrorystycznej i kryminalnej. Mężczyzna był całkowicie zaskoczony. Czuł się człowiekiem wolnym i przekonanym, że śledczy nie dysponują żadnym materiałem dowodowym w tej sprawie – relacjonuje podinsp. Marcin Maludy, rzecznik Komendanta Wojewódzkiego Policji w Gorzowie Wlkp.
Matka pani Urszuli nie ma wątpliwości, że za bombą stoi właśnie Błażej K.
- Innych wrogów u nas w rodzinie nie było – podkreśla pani Karolina.
- Myślałam, że będzie próbował się zemścić, bo wielokrotnie groził. Ale nie sądziłam, że to będzie najokrutniejszy sposób – mówi pani Urszula. I dodaje: - Wcześniej groził, że mnie zniszczy. W SMS-ach pisał, że jeszcze nie wiem, co mnie czeka.
Problemy z partnerem
Kobieta od ponad roku mieszkała u swoich rodziców. Nie wytrzymała wspólnego życia z Błażejem K., który miał znęcać się nad nią i jej córką psychicznie. Partnerowi nie podobało się to, że kobieta pracowała w przedszkolu dla dzieci z autyzmem, choć ta była wykształcona w tym kierunku i kochała to.
- Mówił, że nie doszłabym nigdy w życiu do tego, co mam u niego. Że pracując w moim zawodzie, zarabiam marne grosze. Że to, co robię z tymi dziećmi, to jest śmieszne – przywołuje pani Urszula. I dodaje: - To wpływało na obniżenie mojej wartości. Przestałam wierzyć w siebie. Zostałam stłamszona. W pewnym momencie z tego powodu ucierpiała też moja Ola, bo zaczął ją wyzywać. Dawał jej po kryjomu klapsy. Wtedy powiedziałam, że tak nie może być. Bałam się. Urodził się Bartuś, ale zamiast iść w dobrą stronę, było coraz gorzej.
Mężczyzna kilka tygodni przed zamachem został pozbawiony praw rodzicielskich. Już rok temu do Sądu Rejonowego w Żaganiu trafił akt oskarżenia przeciwko Błażejowi K. w związku ze znęcaniem się nad panią Urszulą i dziećmi. Sprawa jednak nie trafiła na wokandę, z powodu, jak usłyszeliśmy w sądzie, problemów kadrowych.
Pani Urszula stara się teraz dojść do siebie.
- Czuję żal, bo nie zrobiłam nikomu nic złego, nie zasłużyłam sobie na to – przekonuje i dodaje: - Ciężko opisać mi, co czuję. Jestem zła za ręce. Odebrano mi coś, co na dzisiaj jest mi najbardziej potrzebne. Nie mogę sama nic zrobić. A tak naprawdę chciano odebrać mi życie, dlatego się cieszę, że żyję, bo to chyba był cud, że przeżyłam.
W opiece nad dziećmi pani Urszuli pomaga matka.
- Ona pomału dojdzie do siebie, przy pomocy rodziny i przyjaciół – uspokaja pani Karolina. I dodaje: - Przede mną opieka nad nimi wszystkimi, ale ja to lubię. Lubię dużą rodzinę, bo zawsze miałam dużą rodzinę. Jak jesteśmy wszyscy razem, to jesteśmy szczęśliwi, a to najważniejsze. Reszta pomału się ułoży.
- Chcę wrócić do sprawności, do tego dążę. Tym bardziej, że zawsze byłam samodzielna, zawsze dążyłam do swoich celów, więc teraz mam cel – dojść do sprawności i nie poddać się, dalej funkcjonować, tak jak funkcjonowałam. Chciałabym założyć swój gabinet terapeutyczny, mam to z tyłu głowy. Mam nadzieję, że gdzieś po drodze się nie poddam – kończy 31-latka.
Panią Urszulę czeka teraz długa droga do odzyskania sprawności i samodzielności, rehabilitacji rączki będzie potrzebowała też 8-letnia Ola.