W 2015 roku w Polsce wydano 9783 pozwolenia na broń. W ubiegłym roku już 19 939 – czytamy w serwisie naTemat. Wśród posiadaczy broni w Polsce zaledwie 81 osób ma ją w celu ochrony osobistej. Najwięcej w celach kolekcjonerskim – 9233, sportowym – 6806 i łowieckim – 3670.
Policja prognozuje, że liczba pozwoleń na broń będzie większa. Powodem są – z jednej strony – wojna w Ukrainie i kryzys na granicy polsko-białoruskiej, z drugiej – chęć polityków do zliberalizowania prawa posiadania broni w Polsce.
W Sejmie są dwa projekty nowelizacji ustawy o broni i amunicji. Jeden złożył klub Kukiz'15 razem z PiS, drugi przygotowali Republikanie razem z kołem Polskie Sprawy i posłami niezrzeszonymi.
Oba projekty liberalizują obowiązujące teraz w Polsce przepisy. Jak to określił Piotr Muller, rzecznik rządu, politycy "szukają rozwiązań, żeby obywatele byli lepiej przygotowani do możliwej obrony przed potencjalnym atakiem na teren Polski".
– Rosjanie będą nas atakować, a my będziemy wyskakiwać z pistoletami – ironizuje Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i były poseł w rozmowie z naTemat. – Złośliwy jestem, ale jak o obronie ojczyzny można rozmawiać poprzez trzymane w domach pistolety służące do celów sportowych? Ale jeśli w uzasadnieniu propozycji nowej ustawy jest napisane, że chodzi o to, by każdy miał broń, kiedy zostaniemy zaatakowani, to jest jakaś aberracja. Ja nie wiem, kto myśli w takich kategoriach i może uzasadniać wniosek w tak – przepraszam – kretyński sposób.
– Słyszę takie teksty: "Rozdajmy ludziom pistolety, bo będą mieli czym się bronić w trakcie trzeciej wojny światowej". To już nawet nie jest ból głowy. Przepraszam, ale tak mówi tylko idiota – irytuje się Dziewulski.
I dodaje: – Trzeba sobie jasno powiedzieć: broń, która miała służyć wyłącznie na strzelnicy do ćwiczeń i zawodów, jest już swoistym rodzajem broni do ochrony osobistej. I nikt tego nie kontroluje. To jest żywioł. I to jest problem.