Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Stefan Hula, Jakub Wolny, Andrzej Stękała i Klemens Murańka. Tak prezentuje się kadra skoczków narciarskich na zaczynający się w dniach 19-21 listopada Puchar Świata 2021/2022. Pierwszy konkurs zaplanowano w Niżnym Tagile i oznacza to, że Polskę znów zaleje szaleństwo skoków. Dziś każdy zna nazwiska skoczków. To że ta dyscyplina jest naszym zimowym sportem narodowym, wydaje się czymś normalnym. Można sądzić, że tak było zawsze, a każdy fan sportu wiedział, co to jest telemark i potrafił wskazać punkt K każdej skoczni na świecie. Jednak nie od zawsze Polacy pasjonowali się skokami, a młodszym fanom trzeba przypomnieć, że były czasy, kiedy transmisje zawodów nie przyciągały przed telewizory tłumów.
Relacje ze skoków w sumie od niedawna są przebojem telewizyjnym. Tegoroczny Puchar Świata śledziło średnio 3,16 mln widzów (na antenie TVP), 976 tys. (Eurosport) i 622 tys. (TVP Sport). Od tego roku zawody będzie można oglądać w TVN, bo Discovery, czyli amerykański właściciel stacji, przedłużyło umowę dotyczącą transmisji Pucharu Świata kobiet i mężczyzn w skokach narciarskich. Jednocześnie nie udzieliło sublicencji TVP.
Wróćmy jednak do samych skoków i ich popularności. Ta era nastała wraz z największymi sukcesami Adama Małysza. Dziś to celebryta kojarzony może nawet częściej z rajdami samochodowymi, ale w pamięci bardziej doświadczonych kibiców, to legendarny wręcz skoczek.
Małyszomania
To zjawisko społeczne, które wybuchło wraz z nastaniem epoki „króla Adama” na skoczniach. Małysz nie miał sobie równych. Skoczek, którego nazwisko znali tylko najzagorzalsi fani dnia na dzień stał się w Polsce postacią niemal popkulturową. Drobna postać z niemodnymi wąsikami zapanowała w umysłach Polaków. W 2001 roku wygrał 49. Turniej Czterech Skoczni i tak to się zaczęło. Adam Małysz zdobył sympatie kibiców – a byli już nimi wszyscy – swoją skromnością. Fani jeździli na turnieje za granicę, a na turniej w Zakopanem w styczniu 2002 r. zjechało 100 tysięcy osób. Małysza przez kolejne lata oklaskiwali najważniejsi politycy, powstała prosta gra komputerowa Deluxe Ski Jump, Polacy poznawali kolejne tajniki tej dyscypliny, dyskutowali o niej w barach. Kiedy Małysz skakał na olimpiadzie w Salt Lake City przed telewizorami zasiadło 17 mln widzów.
Hitem stawały się proste i skromne wypowiedzi sportowca, jak ta kiedy wyznał, że przed zawodami zjada bułkę z bananem. W różnych miastach dzieci i młodzież budowały własne skocznie i trenowali w nartach zupełnie się do tego nieprzydatnych. Skocznię w Wiśle, miejscowości Małysza, nazwano imieniem sportowca.
„Po tym sukcesie zmieniło się nasze życie. Tyle że nie od razu. To były etapy. Na początku to było dla nas coś zupełnie nowego. Nagle Adam stał się wielką gwiazdą i przestaliśmy mieć swój święty spokój” – wspominała w jednym z wywiadów Izabela Małysz, żona skoczka. Ona i córka Adama stały się obiektem zainteresowania mediów nie mniejszym niż sam zawodnik.
Szał trwał i miał jeszcze jeden pozytywny aspekt. Małysz, bohater narodowy zaraził skokami kolejne pokolenia. Dziś Stoch i Murańka otwarcie przyznają, że startują, bo chcieli być jak Adam.
Apoloniusz i Jerzy
Sukces skoków to też zasługa Apoloniusza Tajnera, dziś prezesa sportowego związku, a przed laty trenera reprezentacji. To on stał za Małyszem. I to on sprawił, że w kryzysowym momencie skoczek nie porzucił sportu. „W 1996/97 był w czołówce Pucharu Świata, stawał na podium i wygrał próbę przedolimpijską w Japonii. Utrwalił miejsce w czołówce. Ale potem, na dwa lata, Adam zaliczył spadek formy. I tak doszliśmy do momentu, w którym było czterech skoczków na w miarę równym poziomie – Robert Mateja Wojtek Skupień, Łukasz Kruczek i Adam Małysz, ale nie mieli trenera. Adam miał trudny moment, chciał kończyć karierę i iść do normalnej pracy, bo po igrzyskach w Nagano stracił stypendium sportowe, więc brakowało pieniędzy na życie. Był niecałe dwa lata po ślubie, córka Karolina była malutka” – mówił Tajner w jednym z wywiadów i dodał, że zawodnika trzeba było namówić do skakania. W końcu Małysz dał sobie jeszcze rok i to był czas przełomowy. Tajner podszedł do zawodników w zupełnie nowy sposób. Zapewnił im psychologów, dietetyków i zatrudnił fizjologa prof. Jerzego Żołędzia.
„Pierwsze pół roku, nawet osiem miesięcy, poświęcone było na indukowane treningiem przywracanie energetyki organizmu Adama do stanu normalności. Po zakończeniu tego 'oczyszczenia', nabraniu innej wrażliwości na trening, opracowałem nowy, specjalistyczny trening dla jego mięśni. Był oparty o najnowszą wiedzę, jaką wówczas posiadaliśmy, zdobytą w zachodnich uniwersytetach, głównie w Uniwersytecie Amsterdamskim, gdzie pracowałem przez kilka lat, oraz o najnowszą wiedzę z laboratoriów brytyjskich i skandynawskich. Na tej podstawie oraz mojej wiedzy fizjologicznej powstał eksperymentalny plan treningowy. Trener Fijas wyraził się o nim: "tak nikt nie trenuje, tak nikt nigdy nie trenował, to zwrot o 180 stopni". Ale trener Tajner odpowiedział: ‘skoro jest tak źle, to spróbujmy, dlaczego nie?’” – wspominał profesor.
Przełom nastąpił podczas treningów w Finlandii. Małysz zaczął skakać tak jak najlepsi zawodnicy świata.
Wielkie pożegnanie
Adam Małysz zakończył karierę w 2011 roku. To było wielkie wydarzenie medialne, wręcz święto sportowe. Ostatni skok oddał na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Na trybunach siedziało 20 tysięcy widzów. Wielu z nich przykleiło sobie charakterystyczne dla zawodnika wąsy. Podczas imprezy wystąpili najlepsi skoczkowie świata, a jako ostatni wystartował Adam Małysz – osiągnął najlepszy wynik. Pozostali skoczkowie utworzyli szpaler z nart, pod którym przeszedł bohater wydarzenia.
Czemu w ogóle ten niepozorny zawodnik startujący w dosyć nietypowej dyscyplinie, w której nie mieliśmy tradycji, zdobył serca Polaków? Dlaczego Adam Małysz sprawił, że skoki zawładnęły umysłami kibiców. Włodzimierz Szaranowicz, komentator sportowy ma swoją teorię. Uznał, że Małysz był bohaterem kryzysu. To był czas, kiedy Polacy byli złaknieni sukcesów sportowych na międzynarodową skalę. I w tym właśnie momencie dosłownie wyskoczył Małysz.