Goście Łukasza Maciejewskiego - Jacek Braciak w CSM [ZDJĘCIA]
Fot: Przemysław Sroka
Jacek Braciak
Aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Absolwent Warszawskiej Akademii Teatralnej. Wielokrotnie nagradzany za najlepsze męskie kreacje drugoplanowe: podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2002r oraz wyróżniony Polską Nagrodą Filmową Orzeł w 2003r za rolę w filmie „Edi”. W roku 2012 oraz 2017 również otrzymał Polską Nagrodę Filmową Orzeł za kolejno: „Różę” i „Wołyń”. Jedna z czołowych postaci polskiej kinematografii w wydaniu 2018 – poza „Córką trenera” wystąpił również jako jeden z trzech głównych bohaterów głośnego „Kleru” w reżyserii Wojtka Smarzowskiego.
"Córka trenera" - recenzja
Wartościowe filmy o tenisie? Wymieńmy, proszę, choć kilka tytułów. Na świecie parę niezłych by się znalazło - "Wszystko gra" Woody'ego Allena, "Wimbledon" Richarda Loncraine'a, "Wojna płci" czy niedawny "Borg/McEnroe". A w Polsce? Chyba jeszcze takiego filmu nie było. Do teraz.
Owszem, można ze wzruszeniem powspominać "Jadzię" Mieczysława Krawicza z Jadwigą Smosarską z 1936 roku, albo wspaniałą scenę pojedynku tenisowego w "Do widzenia, do jutra..." Janusza Morgensterna z niezrównanym Romanem Polańskim, o "Dzieciach i rybach" Jacka Bromskiego nie wspominając, jednak pierwszym polskim filmem, w którym właśnie ten sport buduje dramaturgię, stając się głównym motorem napędzającym akcję jest dopiero "Córka trenera" Łukasza Grzegorzka.
Kiedy sam myślę o tenisie, pojawiają się zawsze te same skojarzenia: elegancja i zwinność, białe kostiumy i zieleń kortu, technika i talent. I jeszcze klasyczne nazwiska: Stefan Edberg, Martina Navratilova, Boris Becker, Ivan Lendl, Andre Agassi, Roger Federer czy Serena Williams. Ten sport jest wyjątkowo efektowny, pomimo pozornej monotonni, chce się go oglądać godzinami, ta gra wciąga.
Łukasz Grzegorzek, reżyser "Córki trenera", nie ukrywa autobiograficznego kontekstu filmu. Sam był świetnie rokującym tenisistą, synem trenera. Chodziło jednak o inspiracje, nie o samą fabułę, która oczywiście jest fikcją. Tym niemniej od pierwszych minut widać ten szczególny rodzaj autentycznego doświadczenia, którego nie udałoby się zamarkować. Grzegorzek wie w co gra. Pokazuje ludzi związanych ze sportem tenisowym niejako od wewnątrz, od środka. To nie są wypełnione trybuny, ani wielomilionowe honoraria o których z lubością rozpisują się media, w "Córce trenera" inaczej: najtańsze hotele, campingi, poranne przypominanie sobie, gdzie się obudziło, czy to Wrocław, czy może Płock, pilnowanie diety, czasami piwo, czasami dyskoteka. I tak mija całe dzieciństwo, tak mija młodość. Do Wimbledonu droga jest naprawdę daleka. Trzeba się przedrzeć przez prowincjonalne turnieje, zapomnieć o wygodach, i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Trenować za wszelką cenę, nawet jeżeli brakuje sił.
Film Łukasza Grzegorzka nie jest jednak wyłącznie opowieścią o sporcie, o tenisie. W nieustannej podróży z jednego miejsca do drugiego, siłą rzeczy zacieśniają się więzi, tym bardziej jeżeli – co akurat w tym sporcie bardzo częste – trenerem jest rodzic. W "Córce trenera" oglądamy sytuację w której właśnie ów rodzic: ojciec grany przez Jacka Braciaka, nie do końca świadomie zawłaszcza życiową przestrzeń córki Wiktorii (debiut Karoliny Bruchnickiej). Braciak gra nieudacznika który nie stracił godności. Ma tenis, ma córkę, ale chyba niewiele więcej. Oczami wyobraźni widzi Wiktorię w miejscu Radwańskiej, i wierzy, gorliwie wierzy, że marzenie się spełni. A Wiktoria? Jest ambitna, chociaż introwertyczna, pracowita, z poczuciem humoru. Tyle tylko, że ćwicząc tak intensywnie dobrze wie, ile w tej profesji zależy od samozaparcia, od wysiłku, determinacji, a ile od talentu. Tak jest zresztą z każdym sportem, nie tylko z tenisem. Pamiętam rozmowę sprzed wielu lat z Marcinem Koszałką, wówczas dopiero na samym początku kariery filmowej. Wcześniej Koszałka wyczynowo i namiętnie uprawiał wspinaczkę wysokogórską. Opowiadał mi, że w pewnym momencie uświadomił sobie, że w tym sporcie może być co najwyżej trzeci, czwarty, siódmy, że chociaż stara się bardziej od kolegów, poświęca treningom znacznie więcej czasu od nich, jest słabszy, ma gorsze wyniki. I że nie ma na to w zasadzie żadnego wpływu. Właśnie dlatego zdecydował się na porzucenie sportu, został filmowcem. Wiktoria staje przed podobnym dylematem. Jest młoda, piękna, przed nią "pierwsze kroki w chmurach" - jak z Hłaski, a przecież tak niewiele tych "chmur" zdążyła zobaczyć, zapamiętać, tak niewiele wrażeń się utrwaliło. Drzemki w samochodzie, rakieta tenisowa, wymagający, kochający ojciec. Gem, set, mecz.
Karolina Bruchnicka debiutuje w tytułowej roli w świetnym stylu. Łatwo byłoby taki charakter przerysować, doprawić czymś charakterystycznym, przesadzonym, a jednak utalentowanej debiutantce udało się przemycić coś własnego, prywatnego, niemal intymnego. Poza świetnym przygotowaniem technicznym – gra w tenisa jak profesjonalistka, Karolina jest dla mnie postacią z amerykańskiego kina niezależnego. Trochę zbuntowaną, trochę niepewną siebie, szukającą autorytetu i odrzucającą wzorce. Taka nasza Saoirse Ronan. Filmowa Wiktoria jest świetna, znakomici na drugim planie są Agata Buzek, Piotr Żurawski, oraz debiutujący w dużej roli Igora – Bartłomiej Kowalski, jednak aktorsko film należy przede wszystkim do Jacka Braciaka. Pomimo imponującej filmografii, pamiętnych kreacji w filmach Smarzowskiego, Trzaskalskiego czy ostatnio w "Volcie" Juliusza Machulskiego, ten wyjątkowy aktor po raz pierwszy otrzymał szansę na tak pełny, wewnętrznie skomplikowany portret. Wykorzystał każdą sekundę ekranowej obecności. Maciej Kornet w interpretacji Braciaka to wieczny marzyciel, który szuka ekwiwalentu życia tam, gdzie czuje się pewnie. A jedynym takim miejscem jest dla niego kort tenisowy. Kornet wszystkie ambicje własne podporządkował córce wcale nie dlatego, żeby jej sukcesami zrekompensować własną, niezbyt udaną karierę. Przeciwnie, sport i tenis staje się dlań ucieczką przed życiem, prozą życia, przed obowiązkami codzienności, ale i przed przyjemnościami zwykłego dnia. Ucieka przed stałością, ponieważ podświadomie czuje, że każdy krok w inną stronę będzie błędem. Kolejnym (niepopełnionym) błędem który go zabija. Wycieniowana, wielowymiarowa rola.
Świat filmu Grzegorzka w jednocześnie dokumentalnych i bardzo poetyckich zdjęciach Weroniki Bilskiej to wieczne lato które się nie spełnia. Jest zapowiedzią czegoś ponad stan: wyjątkowej pogody, wybitnych sukcesów, akceptacji i samoakceptacji. Proza jest jednak inna. Deszcz i komary, pot, znój, a łzy częściej niż uśmiechy. Unikatowy kontakt Łukasza Grzegorzka z młodą widownią, który udowodnił już debiutanckim "Kamperem", polega chyba właśnie na tym, że zauważa takie rzeczy i takich bohaterów. Że dla niego milenialsi i ich młodsi przyjaciele, wcale nie są tak trywialni i powierzchowni jak chcieliby ich widzieć najczęściej polscy filmowcy. Są marzycielami, jak Kornet. Odbijają tenisową piłeczkę. Chcieliby trafić."
Łukasz Maciejewski
Jacek Braciak
Aktor teatralny, filmowy i dubbingowy. Absolwent Warszawskiej Akademii Teatralnej. Wielokrotnie nagradzany za najlepsze męskie kreacje drugoplanowe: podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2002r oraz wyróżniony Polską Nagrodą Filmową Orzeł w 2003r za rolę w filmie „Edi”. W roku 2012 oraz 2017 również otrzymał Polską Nagrodę Filmową Orzeł za kolejno: „Różę” i „Wołyń”. Jedna z czołowych postaci polskiej kinematografii w wydaniu 2018 – poza „Córką trenera” wystąpił również jako jeden z trzech głównych bohaterów głośnego „Kleru” w reżyserii Wojtka Smarzowskiego.
"Córka trenera" - recenzja
Wartościowe filmy o tenisie? Wymieńmy, proszę, choć kilka tytułów. Na świecie parę niezłych by się znalazło - "Wszystko gra" Woody'ego Allena, "Wimbledon" Richarda Loncraine'a, "Wojna płci" czy niedawny "Borg/McEnroe". A w Polsce? Chyba jeszcze takiego filmu nie było. Do teraz.
Owszem, można ze wzruszeniem powspominać "Jadzię" Mieczysława Krawicza z Jadwigą Smosarską z 1936 roku, albo wspaniałą scenę pojedynku tenisowego w "Do widzenia, do jutra..." Janusza Morgensterna z niezrównanym Romanem Polańskim, o "Dzieciach i rybach" Jacka Bromskiego nie wspominając, jednak pierwszym polskim filmem, w którym właśnie ten sport buduje dramaturgię, stając się głównym motorem napędzającym akcję jest dopiero "Córka trenera" Łukasza Grzegorzka.
Kiedy sam myślę o tenisie, pojawiają się zawsze te same skojarzenia: elegancja i zwinność, białe kostiumy i zieleń kortu, technika i talent. I jeszcze klasyczne nazwiska: Stefan Edberg, Martina Navratilova, Boris Becker, Ivan Lendl, Andre Agassi, Roger Federer czy Serena Williams. Ten sport jest wyjątkowo efektowny, pomimo pozornej monotonni, chce się go oglądać godzinami, ta gra wciąga.
Łukasz Grzegorzek, reżyser "Córki trenera", nie ukrywa autobiograficznego kontekstu filmu. Sam był świetnie rokującym tenisistą, synem trenera. Chodziło jednak o inspiracje, nie o samą fabułę, która oczywiście jest fikcją. Tym niemniej od pierwszych minut widać ten szczególny rodzaj autentycznego doświadczenia, którego nie udałoby się zamarkować. Grzegorzek wie w co gra. Pokazuje ludzi związanych ze sportem tenisowym niejako od wewnątrz, od środka. To nie są wypełnione trybuny, ani wielomilionowe honoraria o których z lubością rozpisują się media, w "Córce trenera" inaczej: najtańsze hotele, campingi, poranne przypominanie sobie, gdzie się obudziło, czy to Wrocław, czy może Płock, pilnowanie diety, czasami piwo, czasami dyskoteka. I tak mija całe dzieciństwo, tak mija młodość. Do Wimbledonu droga jest naprawdę daleka. Trzeba się przedrzeć przez prowincjonalne turnieje, zapomnieć o wygodach, i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć. Trenować za wszelką cenę, nawet jeżeli brakuje sił.
Film Łukasza Grzegorzka nie jest jednak wyłącznie opowieścią o sporcie, o tenisie. W nieustannej podróży z jednego miejsca do drugiego, siłą rzeczy zacieśniają się więzi, tym bardziej jeżeli – co akurat w tym sporcie bardzo częste – trenerem jest rodzic. W "Córce trenera" oglądamy sytuację w której właśnie ów rodzic: ojciec grany przez Jacka Braciaka, nie do końca świadomie zawłaszcza życiową przestrzeń córki Wiktorii (debiut Karoliny Bruchnickiej). Braciak gra nieudacznika który nie stracił godności. Ma tenis, ma córkę, ale chyba niewiele więcej. Oczami wyobraźni widzi Wiktorię w miejscu Radwańskiej, i wierzy, gorliwie wierzy, że marzenie się spełni. A Wiktoria? Jest ambitna, chociaż introwertyczna, pracowita, z poczuciem humoru. Tyle tylko, że ćwicząc tak intensywnie dobrze wie, ile w tej profesji zależy od samozaparcia, od wysiłku, determinacji, a ile od talentu. Tak jest zresztą z każdym sportem, nie tylko z tenisem. Pamiętam rozmowę sprzed wielu lat z Marcinem Koszałką, wówczas dopiero na samym początku kariery filmowej. Wcześniej Koszałka wyczynowo i namiętnie uprawiał wspinaczkę wysokogórską. Opowiadał mi, że w pewnym momencie uświadomił sobie, że w tym sporcie może być co najwyżej trzeci, czwarty, siódmy, że chociaż stara się bardziej od kolegów, poświęca treningom znacznie więcej czasu od nich, jest słabszy, ma gorsze wyniki. I że nie ma na to w zasadzie żadnego wpływu. Właśnie dlatego zdecydował się na porzucenie sportu, został filmowcem. Wiktoria staje przed podobnym dylematem. Jest młoda, piękna, przed nią "pierwsze kroki w chmurach" - jak z Hłaski, a przecież tak niewiele tych "chmur" zdążyła zobaczyć, zapamiętać, tak niewiele wrażeń się utrwaliło. Drzemki w samochodzie, rakieta tenisowa, wymagający, kochający ojciec. Gem, set, mecz.
Karolina Bruchnicka debiutuje w tytułowej roli w świetnym stylu. Łatwo byłoby taki charakter przerysować, doprawić czymś charakterystycznym, przesadzonym, a jednak utalentowanej debiutantce udało się przemycić coś własnego, prywatnego, niemal intymnego. Poza świetnym przygotowaniem technicznym – gra w tenisa jak profesjonalistka, Karolina jest dla mnie postacią z amerykańskiego kina niezależnego. Trochę zbuntowaną, trochę niepewną siebie, szukającą autorytetu i odrzucającą wzorce. Taka nasza Saoirse Ronan. Filmowa Wiktoria jest świetna, znakomici na drugim planie są Agata Buzek, Piotr Żurawski, oraz debiutujący w dużej roli Igora – Bartłomiej Kowalski, jednak aktorsko film należy przede wszystkim do Jacka Braciaka. Pomimo imponującej filmografii, pamiętnych kreacji w filmach Smarzowskiego, Trzaskalskiego czy ostatnio w "Volcie" Juliusza Machulskiego, ten wyjątkowy aktor po raz pierwszy otrzymał szansę na tak pełny, wewnętrznie skomplikowany portret. Wykorzystał każdą sekundę ekranowej obecności. Maciej Kornet w interpretacji Braciaka to wieczny marzyciel, który szuka ekwiwalentu życia tam, gdzie czuje się pewnie. A jedynym takim miejscem jest dla niego kort tenisowy. Kornet wszystkie ambicje własne podporządkował córce wcale nie dlatego, żeby jej sukcesami zrekompensować własną, niezbyt udaną karierę. Przeciwnie, sport i tenis staje się dlań ucieczką przed życiem, prozą życia, przed obowiązkami codzienności, ale i przed przyjemnościami zwykłego dnia. Ucieka przed stałością, ponieważ podświadomie czuje, że każdy krok w inną stronę będzie błędem. Kolejnym (niepopełnionym) błędem który go zabija. Wycieniowana, wielowymiarowa rola.
Świat filmu Grzegorzka w jednocześnie dokumentalnych i bardzo poetyckich zdjęciach Weroniki Bilskiej to wieczne lato które się nie spełnia. Jest zapowiedzią czegoś ponad stan: wyjątkowej pogody, wybitnych sukcesów, akceptacji i samoakceptacji. Proza jest jednak inna. Deszcz i komary, pot, znój, a łzy częściej niż uśmiechy. Unikatowy kontakt Łukasza Grzegorzka z młodą widownią, który udowodnił już debiutanckim "Kamperem", polega chyba właśnie na tym, że zauważa takie rzeczy i takich bohaterów. Że dla niego milenialsi i ich młodsi przyjaciele, wcale nie są tak trywialni i powierzchowni jak chcieliby ich widzieć najczęściej polscy filmowcy. Są marzycielami, jak Kornet. Odbijają tenisową piłeczkę. Chcieliby trafić."
Łukasz Maciejewski