Pani Paulina chodziła tylko do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Zamiast do szkoły, matka zabierała ją w długie trasy, podczas których żebrała. Dlaczego przez lata nikt nie pomógł dziecku?
Trauma dzieciństwa
Jako dziecko pani Paulina była lekceważona przez rodziców i innych odpowiedzialnych za nią dorosłych.
- Pół roku nie odbierali mnie ze szpitala. Były już podobno przygotowane papiery do adopcji, tylko dziadek kazał mnie zabrać. Chyba lepiej by było, gdy doszło do adopcji – zastanawia się 35-latka.
- Na takim jednym wydarzeniu ludzie budują terapie na całe życie. Na poczuciu, że jestem niechciany, niekochany. A u pani Pauliny to tylko jeden klocek, mamusia potem dokładała kolejne – podkreśla Daniel Zawodnik z Ośrodka Interwencji Kryzysowej w Myślenicach.
Dlaczego jako dziecko pani Paulina nie realizowała obowiązku szkolnego? - Ludziom trudno uwierzyć, że nie skończyłam nawet podstawówki. Chodziłam do przedszkola i potem do pierwszej klasy, to pamiętam. Później już mama mówiła, że szkoły mi do niczego nie są potrzebne. Brała mnie i jeździłyśmy od domu do domu, po całej Polsce i żebrała. Opowiadała ludziom, że mąż chory, że nie mamy co jeść, a że była z dzieckiem, ludzie dawali więcej – wspomina pani Paulina.
W archiwach szkolnych obecnemu dyrektorowi podstawówki udało się odnaleźć tylko kilka wzmianek na temat pani Pauliny.
- Przeprowadzono szereg rozmów indywidualnych z rodzicami Pauliny, którzy nie akceptują nauczania indywidualnego córki. Współpraca układała się źle. Paulina nie realizowała obowiązku szkolnego i w związku z tym toczy się postępowanie. Szkoła musiała zawiadomić jakiś organ, ale nie ma potem żadnego dokumentu – przytacza Tomasz Gac, wicedyrektor Szkoły Podstawowej nr 1 w Pcimiu.
Wydarzenia sprzed lat dobrze pamięta siostra pani Pauliny. - Matka cały czas mówiła, że Paulina jest chora. Ale to przecież nie była poważna choroba. Nawet niepełnosprawne dzieci się uczą. Nie pamiętam, żeby jakaś nauczycielka przychodziła do domu. Jak miała przychodzić, jak siostry prawie nie było w domu? – zastanawia pani Maria. I dodaje: - Nasza matka była nieobliczalna. Wszyscy się jej bali i unikali, także instytucje.
Śladu po edukacji pani Pauliny nie ma także w urzędzie gminy, ani w kuratorium. Nikt nie czuje się odpowiedzialny za odebranie jej prawa do nauki. Podstawowe braki w edukacji skutkują teraz kłopotami ze znalezieniem pracy. Nawet przy bardzo prostych zajęciach, pracodawcy wymagają podstawowych kwalifikacji.
- Próbowałam szukać pracy, ale każdy wymaga informacji o wykształceniu albo CV. A co ja mogę tam wpisać? Jak mówię, że nie mam wykształcenia, to nie chcą wierzyć. Trochę mnie to zniechęciło, nikt nie dał mi szansy – podkreśla pani Paulina.
Rodzice
Rodzice pani Pauliny mieszkają w domu, który formalnie należy do niej. Ojciec kobiety zdecydował się przepisać na nią dom, w zamian za dożywotnią opiekę. Miał być to rodzaj zadośćuczynienia za brak edukacji córki. Mąż pani Pauliny włożył ponad 100 tys. złotych w wyremontowanie budynku, w którym wcześniej nie było nawet wody. Jednak agresja rodziców była tak duża, że rodzina zdecydowała się wyprowadzić z własnego domu.
- Dziecko było bardzo chore, miało oskrzela alergiczne, astmowe. Nauczycielka, jak mogła, to przychodziła – twierdzi matka pani Pauliny.
- Zajmijcie się innymi sprawami – ucina ojciec 35-latki.
Pani Paulina ma męża i dwójkę dzieci. Żyją w niewielkim wynajmowanym mieszkaniu. Mąż pracuje, ona zajmuje się niespełna dwuletnią córeczką. Kobieta, nie mając żadnych kwalifikacji, nigdy nie znalazła pracy.
- Urząd pracy ma wiele możliwości, które możemy tej pani zaproponować. Możemy skierować ją na staż albo szkolenia i kursy. Brak wykształcenia nie jest wielką przeszkodą – zaznacza Izabela Cygan-Młynarczyk, dyrektor Urzędu Pracy w Myślenicach.
Pani Paulina zarejestrowała się już w urzędzie pracy. Choć nie nadrobi już straconych szkolnych lat, wkrótce będzie mogła zacząć kurs, który przygotuje ją do wybranego zawodu.
- Wiem, że jest możliwość, żebym domagała się od rodziców alimentów, ale nie chcę iść ich drogą i nie będę ich pozywać – kończy 35-latka.